Ulubieńcy sierpnia i września & dwa buble
I mamy październik, bardzo lubię ten czas w roku. Na zewnątrz robi się wspaniale kolorowo, a coraz szybciej zapadający zmrok skłania do refleksji. Niestety ta pora ma jeszcze jedną, mniej lubianą przeze mnie stronę: przesilenie. Nigdy specjalnie od odczuwałam zwiększonego zmęczenia, niemocy, senności w tym okresie. Jednak w tym roku piękna, złota jesień bardzo chce uziemić mnie na stałe pod ciepłym kocykiem. Staram się nie dać i walczę jak mogę. Mam tyle wspaniałych pomysłów w głowie, tyle chce za niedługo zrealizować, tylko sił brak. Motywuje się do działania i w taki właśnie sposób przychodzę do Was z moimi ulubieńcami z dwóch ostatnich miesięcy. Oto kilka drobiazgów, które skradły moje serce oraz dwa, które mnie totalnie rozczarowały. Jeśli chcecie je lepiej poznać, to zapraszam do czytania dalej...
♥ Yves Rocher Lawendowy Peeling do stóp, o którym wspominałam Wam już w ostatnim denku. Powtórzę jedynie krótko, że to świetny produkt. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak podniecam się produktem do stóp? Dlatego, że jestem leniuszkiem. Pielęgnacja stóp to nie jest moja ulubiona czynność i o ile latem jestem w tym w miarę regularna, to zimą różnie to bywa. Staram się jednak nie zaniedbywać tej części ciała, bo potem bardzo trudno mi doprowadzić ją z powrotem do porządku. Ten maluch to niezły zdzierak, złuszcza i wygładza mocniej, niż inne testowane przeze mnie peelingi do stóp. Nie muszę już tak często używać tarki do stóp, ponieważ ten peeling działa wystarczająco skutecznie. Masaż zmęczonych stóp tym lawendowym kosmetykiem to dla nich prawdziwa ulga. Zapach to jego największa zaleta, pachnie jak całe lawendowe pole. Minusem jest mała pojemność w porównaniu do ceny. Można jednak bardzo często upolować go w promocji.
♥ Alverde Nagelpflege-Stift, olejek pielęgnujący do paznokci i skórek w pędzelku. Również już o nim pisałam w poście poświęconym drogerii DM Co warto kupić w drogerii DM? Część II i już tam nazwałam go moim odkryciem roku. Jako zapalona hybrydomaniaczka wycinam sobie skórki. Zaraz po wykonanym manicure wyglądają na lekko przesuszone, chociażby od specyfików do odtłuszczania płytki. Nienawidziłam tych wszystkich oliwek, olejków do skórek, które pozostawiały na moich palcach tłustą warstwę i nie mogłam wtedy ani pisać na klawiaturze, ani dotykać telefonu. Mimo, że nie lubię takich wynalazków, to ten mały pisaczek kupił mnie swoim składem, gdzie na pierwszym miejscu olejek jojoba. Potrzebowałam również czegoś poręcznego, co mogę włożyć w kosmetyczkę, torebkę i używać często w ciągu dnia. Trafiłam w dziesiątkę! Olejek jest dość gęsty, nałożony za pomocą pędzelka nie spływa, a bardzo szybko się wchłania. Nie jest tłusty, mogę więc zaraz po aplikacji wykonywać swoje normalne czynności. Przy regularnym stosowaniu faktycznie wpływa na ładny wygląd skórek i porost paznokci. Zdecydowanie kupię kolejne opakowanie. Szukajcie go w szafach Alverde z kosmetykami do makijażu.
♥ Essence Lipliner soft contouring, czyli jedwabista konturówka do ust w kolorze
08 big proposal. Szukałam kredki w pięknym, ciepłym kolorze nude. Większość kredek które posiadam ma zimny odcień zgaszonego różu. Do ciepłych makijaży szukałam jednak czegoś w innej tonacji. Kredek z Essence już miałam okazję używać, ale teraz przeszły chyba małą transformację na lepsze, bo kolory, pigmentacja i ta kremowość zachwyca! Obrysowywanie tą kredką ust to czysta przyjemność. Czasem kredki są twarde i żeby wypełnić nią usta trzeba się trochę namachać mocniej przyciskając rysik. Tutaj nie mam takiego problemu. Bardzo dobrze nadaje się również do noszenia solo. Kupiłam ją totalnie za grosze i, co najlepsze, ten kolor pasuje mi do większości ciepłych pomadek. Na pewno zakupię jeszcze inne kolory.
♥ Trend IT UP High Shine Lipgloss w kolorze 135, która jest idealnym uzupełnieniem kredki z Essence. Wiem, że w tym czasie, kiedy trwa w najlepsze moda na super matowe i super trwałe pomadki, pokazywanie Wam lśniącego błyszczyka jest małym faux pas. Cóż poradzę, że nie podzielam mody na usta wysuszone jak rodzynki z zaznaczonymi wszystkimi bruzdami. Lubię za to usta pełne, lśniące i nawilżone i to daje mi ten produkt. Pomyślicie pewnie, że błyszczyk to relikt przeszłości, otóż nie. Wiele marek poszło teraz po rozumu do głowy i błyszczyki już nie są sklejającymi wargi substancjami z minimalnym kolorem. Ten błyszczyk ma idealną konsystencję, która nie spływa z ust, nie lepi się i daje, jak na błyszczyk, bardzo intensywny kolor. Do tego aplikator w formie pędzelka i karmelowy zapach umilają każdą aplikację. Warto dać szansą błyszczykom. Moda na nie powoli wraca i niezmiernie mnie to cieszy.
♥ L.O.V LOVful Shine & Care Lip Stylo Lippenstift kremowa, nadająca połysk szminka w kolorze Tokyo. Kolejny produkt z drogerii DM. Staram się być oryginalna, gdy wszyscy zachwycają się szminkami od znanej tatuażystki, ja sięgam po mniej znane marki ;). W sierpniu szukałam pomadki w ciepłym, soczystym kolorze, idealnym do letnich stylizacji. Marzyło mi się coś w odcieniu arbuza, czerwieni złamanej różem. Znalazłam coś takiego w sklepie KIKO, niestety producent wycofał całą partię świetnych, nawilżających pomadek i za to ma u mnie ogromny minus. Szminka z LOV jest jednak jej idealnym zamiennikiem, łączy w sobie intensywny kolor, lekki błysk i pielęgnacje. Ma dość specyficzną, lekko wazelinową konsystencję i zapach. Jest niezwykle komfortowa na ustach. Kolor Tokyo to połączenie różu z pomarańczem, bardzo niejednoznaczny kolor. Wspaniale sprawdzał się do letnich makijaży z lekkim, połyskującym cieniem na oku i twarzy ocieplonej bronzerem. Nałożona na kredkę wyjątkowo długo pozostaje na ustach, bez jedzenia i picia około 4 godziny.
♥ KORRES Wild Rose Advanced Repair Sleeping Facial naturalna, rozświetlająca, rozjaśniająca cerę maska na noc z dziką różą prosto z Aten. Kosmetyki greckiej marki Korres znam jedynie z recenzji na blogach lub YouTube. Zbierały zazwyczaj bardzo pozytywne recenzje, zwłaszcza seria Wild Rose zawierająca olejek z dzikiej róży. Najbardziej znany z tej serii jest niebotycznie drogi olejek Wild Rose Oil, który jest czymś w rodzaju skoncentrowanego, olejkowego serum nierozjaśniającego. Wcześniej nigdy nie miałam dostępu do tych kosmetyków, aż tu nagle, pewnego wrześniowego popołudnia, zadzwonił telefon z greckiej stolicy i nadarzyła się okazja wypróbowania tych wspaniałych kosmetyków. Nie miałam zbyt wiele czasu na przemyślenia, musiałam szybko podjąć decyzję jakie kosmetyki chciałabym otrzymać. Przeglądając stronę producenta natknęłam się na tą różaną serię, z opisu idealnie skierowaną do mojej cery. Róża i witamina C to wszystko co kocha moja naczynkowa cera. Poprosiłam jednak o zakup miniatur, przy tak drogich kosmetykach bałam się ryzyka alergii i wyrzucenia pieniędzy w błoto. Tubka zawiera 16 ml produktu i jest to idealna ilość, aby gruntownie przetestować produkt. Ta nocna maska ma dość specyficzny zapach, ciężko doszukać się w nim różanego aromatu. Na jedną aplikację wystarczy jedynie niewielka ilość, nakładamy i idziemy spać, a rano dzieją się cuda. Już od pierwszego użycia byłam zachwycona, moja cera była rozjaśniona, gładka, zaczerwienienia/wypryski zostały znaczne zmniejszone. Efekt był podobny do tego, który osiągam po kremie z kwasem migdałowym. Po kilku tygodniach regularnego stosowania (3x w tygodniu na noc) zauważyłam wyraźnie rozjaśnienie przebarwień na brodzie. Dzięki niej moja cara wciąż jest w bardzo dobrym stanie, nowe niespodzianki nie nawiedzają mnie tak często jak wcześniej. Jest bardziej skuteczna niż maska czy krem na noc, ponieważ zawiera wiele składników aktywnych, w tym stabilizowaną witaminę C. Jest to kosmetyk w 100% wart swojej wysokiej ceny, efekty są widoczne już po pierwszym użyciu i to nie jest żadna marketingowa ściema. Jeśli tylko będę miała kiedykolwiek jeszcze okazję, zakupię pełnowymiarowe opakowanie i wprowadzę ją na stałe do mojej pielęgnacji twarzy.
♥ Mój własny, lekki, nawilżający balsam do ciała, którzy stworzyłam z połączenia żelu aloesowego i olejku. Nie od dziś wiadomo, że potrzeba jest matką wynalazków, tak też było i w tym wypadku. Gdy nadeszła pora na cieplejsze ubrania, długie spodnie i swetry, to tłusta warstwa, którą pozostawiają balsamy z Nacomi, zaczęła mi mocno przeszkadzać. Nienawidzę uczucia przylepiania się ubrania do skóry, potrzebowałam więc czegoś lekkiego, czegoś co szybko się wchłania, by zaraz po porannym prysznicu móc się ubrać. Oczywiście najłatwiej byłoby pójść do sklepu i coś zakupić, przecież tam balsamów jest do wyboru, do koloru. Jednak ja wpadłam na pomysł, aby niekonwencjonalnie wykorzystać aloesowy żel, którego używałam latem do łagodzenia podrażnień po opalaniu. Stosowany na włosy nie dał mi satysfakcjonujących efektów, dlatego też postanowiłam spróbować nakładać go na ciało. Solo jest on jednak zbyt mało nawilżający, więc do porcji żelu dodałam kilka porcji olejku i tak powstała niezwykle aksamitna emulsja. Dzięki żelowi z aloesu bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy, a dodany olejek dodatkowo nawilża i odżywia skórę. W zależności od tego, jak mocny efekt nawilżenia chcę uzyskać, stosuję wymiennie olejek ze słodkich migdałów z olejkiem z awokado. Ten sposób jest niesamowicie prosty, a przez to genialny. To dobry patent na zużycie zalegających nam kosmetyków. Ja w ten sposób wykańczam drugą butelkę żelu, która pewnie czekałaby do następnych wakacji, a data ważności leci. Jeśli więc posiadacie jakikolwiek aloesowy żel i nie możecie się z nim dogadać lub w okresie jesiennym poszedł w odstawkę, to polecam Wam gorąco ten sposób.
♥ KORRES Wild Rose Advanced Repair Sleeping Facial naturalna, rozświetlająca, rozjaśniająca cerę maska na noc z dziką różą prosto z Aten. Kosmetyki greckiej marki Korres znam jedynie z recenzji na blogach lub YouTube. Zbierały zazwyczaj bardzo pozytywne recenzje, zwłaszcza seria Wild Rose zawierająca olejek z dzikiej róży. Najbardziej znany z tej serii jest niebotycznie drogi olejek Wild Rose Oil, który jest czymś w rodzaju skoncentrowanego, olejkowego serum nierozjaśniającego. Wcześniej nigdy nie miałam dostępu do tych kosmetyków, aż tu nagle, pewnego wrześniowego popołudnia, zadzwonił telefon z greckiej stolicy i nadarzyła się okazja wypróbowania tych wspaniałych kosmetyków. Nie miałam zbyt wiele czasu na przemyślenia, musiałam szybko podjąć decyzję jakie kosmetyki chciałabym otrzymać. Przeglądając stronę producenta natknęłam się na tą różaną serię, z opisu idealnie skierowaną do mojej cery. Róża i witamina C to wszystko co kocha moja naczynkowa cera. Poprosiłam jednak o zakup miniatur, przy tak drogich kosmetykach bałam się ryzyka alergii i wyrzucenia pieniędzy w błoto. Tubka zawiera 16 ml produktu i jest to idealna ilość, aby gruntownie przetestować produkt. Ta nocna maska ma dość specyficzny zapach, ciężko doszukać się w nim różanego aromatu. Na jedną aplikację wystarczy jedynie niewielka ilość, nakładamy i idziemy spać, a rano dzieją się cuda. Już od pierwszego użycia byłam zachwycona, moja cera była rozjaśniona, gładka, zaczerwienienia/wypryski zostały znaczne zmniejszone. Efekt był podobny do tego, który osiągam po kremie z kwasem migdałowym. Po kilku tygodniach regularnego stosowania (3x w tygodniu na noc) zauważyłam wyraźnie rozjaśnienie przebarwień na brodzie. Dzięki niej moja cara wciąż jest w bardzo dobrym stanie, nowe niespodzianki nie nawiedzają mnie tak często jak wcześniej. Jest bardziej skuteczna niż maska czy krem na noc, ponieważ zawiera wiele składników aktywnych, w tym stabilizowaną witaminę C. Jest to kosmetyk w 100% wart swojej wysokiej ceny, efekty są widoczne już po pierwszym użyciu i to nie jest żadna marketingowa ściema. Jeśli tylko będę miała kiedykolwiek jeszcze okazję, zakupię pełnowymiarowe opakowanie i wprowadzę ją na stałe do mojej pielęgnacji twarzy.
♥ Mój własny, lekki, nawilżający balsam do ciała, którzy stworzyłam z połączenia żelu aloesowego i olejku. Nie od dziś wiadomo, że potrzeba jest matką wynalazków, tak też było i w tym wypadku. Gdy nadeszła pora na cieplejsze ubrania, długie spodnie i swetry, to tłusta warstwa, którą pozostawiają balsamy z Nacomi, zaczęła mi mocno przeszkadzać. Nienawidzę uczucia przylepiania się ubrania do skóry, potrzebowałam więc czegoś lekkiego, czegoś co szybko się wchłania, by zaraz po porannym prysznicu móc się ubrać. Oczywiście najłatwiej byłoby pójść do sklepu i coś zakupić, przecież tam balsamów jest do wyboru, do koloru. Jednak ja wpadłam na pomysł, aby niekonwencjonalnie wykorzystać aloesowy żel, którego używałam latem do łagodzenia podrażnień po opalaniu. Stosowany na włosy nie dał mi satysfakcjonujących efektów, dlatego też postanowiłam spróbować nakładać go na ciało. Solo jest on jednak zbyt mało nawilżający, więc do porcji żelu dodałam kilka porcji olejku i tak powstała niezwykle aksamitna emulsja. Dzięki żelowi z aloesu bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy, a dodany olejek dodatkowo nawilża i odżywia skórę. W zależności od tego, jak mocny efekt nawilżenia chcę uzyskać, stosuję wymiennie olejek ze słodkich migdałów z olejkiem z awokado. Ten sposób jest niesamowicie prosty, a przez to genialny. To dobry patent na zużycie zalegających nam kosmetyków. Ja w ten sposób wykańczam drugą butelkę żelu, która pewnie czekałaby do następnych wakacji, a data ważności leci. Jeśli więc posiadacie jakikolwiek aloesowy żel i nie możecie się z nim dogadać lub w okresie jesiennym poszedł w odstawkę, to polecam Wam gorąco ten sposób.
☹ Tołpa Dermo Facedwufazowy płyn do demakijażu oczu. Physio Niestety w tych ulubieńcach muszę wspomnieć o dwóch bublach. Bubel to dla mnie kosmetyk, którego nie jestem w stanie używać i który nie spełnia obietnic producenta. Rzadko trafiam na buble, staram się rozważnie robić zakupy, czytać opinie i składy, często też daje kosmetykom drugą szansę. W tym wypadku jednak tak różowo nie będzie i praktycznie całe opakowanie produktu ląduje w koszu. Jestem zła, bo nie lubię wyrzucać produktów. Jestem zła, bo ten produkt jest najsłabszym ogniwem całej, wspaniałej linii Physio, która jest godna polecania. Jestem zła, bo opis produktu wprowadził mnie w błąd i jestem zawiedziona. Według producenta ma być to łagodny płyn do zmywania nawet wodoodpornego makijażu bez podrażnień, bez pocierania. Przy ostatnim zamówieniu dołożyłam go do koszyka, ponieważ zamawiałam również tonik i żel do twarzy z tej serii. Mam dość wrażliwe okolice oczu. Bardzo na nie uważam, jednak wiele zwykłych, drogeryjnych produktów się u mnie sprawdza, chociażby tani jak barszcz płyn z Balea. Co więc z tym, ultradelikatnym płynem jest nie tak? Otóż zaraz po przyłożeniu go na waciku do oka odczuwałam lekkie pieczenie, uczucie grzania. Było to dość dziwne i raczej mało przyjemne. Jego właściwości rozpuszczające makijaż są średnie, z wodoodpornym eyelinerem sobie nie poradził. Pozostawiał dość mocną, tłusta powłokę na oku, a co najgorsze, podrażnił mi zewnętrzne kąciki oczu. Moje oczy w nocy i rano bardzo łzawiły. Po kilku dniach używania tego płynu moje kąciki oczu były już bardzo czerwone, podrażnione i płyn poszedł w odstawkę. Dawno nie miałam tak złego produktu do demakijażu i szczerze go Wam odradzam!
Mieliście już okazję używać tych produktów? Jak się u Was sprawdzały? Czy podobnie jak u mnie podbiły Wasze serca, czy może również Was rozczarowały? Czekam na Wasze komentarze!
Jeśli polubiłaś maseczkę Wild Rose, to powiem Ci, że u mnie ona wypadła średnio w stosunku do kremu do twarzy do cery suchej z tej samej serii - to jest dopiero petarda, najlepszy krem jaki w życiu miałam ;) W tym miesiącu wyląduje w denku i nie wiem, jak to przeżyję :P
OdpowiedzUsuńCzemu tak późno piszesz? Mój chłop był własnie na lotnisku w Atenach 😂😂
UsuńDziękuję za sugestię, zapamiętam i w przyszlości zakupie ☺️😘😘
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńszkoda, że szampon to bubel
OdpowiedzUsuńmiałam na niego chęć, ale daruję sobie ;)
teraz nawilżający z Sylveco wyjęłam, zobaczę jak się spisze
Uczciwie ostrzegam przed tym szamponem, mimo że wiele osób bardzo go chwali i dltego sama go kupiłam. Negatywnych opinii na jego temat ze świecą szukać. Wiadomo, co włosy to inne potrzeby, natomiast dla mnie ten "naturalny" szampon to żart ;)
UsuńUważam, że Sylveco to o wiele lepszy wybór ;)
Ło Pani ale się Pani rozpisała :P. Jeśli chodzi o szampony Insight to z nimi jest przeróżnie i niektóre seria (jak właśnie ta) to totalna klapa. U mnie świetnie się spisywał szampon Anti-frizz ale nic więcej od nich nie miałam. Maseczkę z Korres miałam ale szczerze mówiąc zupełnie mnie nie zachwyciła, miałam też krem z tej serii i on już lepiej działał ;).
OdpowiedzUsuńLubie dużo mówić, lubię dużo pisać ;) Blog to miejsca, gdzie mogę tworzyć do woli ;)
UsuńO szamponach Insight czytałam jedynie pozytywne opinie, również o serii Daily Use. Wszyscy się nim zachwycali i myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, a nie z szamponem...
Maseczka z Korres, jak widać po recenzji, zachwyciła mnie. Może dlatego, że wit C i olejek z dzikiej róży wspaniale działają na moją skórę. Miałam okropne przebarwienia na brodzie, po kilku tyg stosowania tej maseczki zmniejszyły się jak po kremie z kwasem. Podobnie mała blizna, która została mi po małym wypadku.
Dostał już pełnowymiarowe opakowanie maseczki, złożyłam też zamówienie na krem na dzień i krem pod oczy z tej serii - w realizacji za miesiąc ;)
No i widzę, że nie tylko ja nie przepadam za matowymi pomadkami, a pomadki tatuażystki w ogóle mnie nie ruszają. No cóż, nie każdy musi lubić to samo, wolę błyszczyki i miękkie, kremowe pomadki :) Maseczka Korres i peeling do stóp przy okazji przyjdzie i do mnie ;) Szamponów bubli, do tego w dużych butlach nie cierpię :D
OdpowiedzUsuńTo mamy podobne upodobania pomadkowe ;) Ojej ja po matowych produktach mam ochotę zmyć szminkę z ust w ciągu 5 sekund od nałożenia. Uczucie ściągnięcia i przesuszenia jest nie do zniesienia ;)
UsuńMaseczkę podobnie jak peeling polecam gorąco ;)
Oj szampon to ogromny zawód i jeszcze w taaakiej ilości... ;/
Podoba mi się pomysł z żelem aloesowym,szkoda że sama nie skorzystam, bo nie mogę używać aloesu :(
OdpowiedzUsuńOjej szkoda ;( A dlaczego? Masz na niego alergię ?
UsuńBardzo mnie kusi ten peeling do stóp.
OdpowiedzUsuńJest naprawdę fajny, a i ta lawenda - super.
Szkoda, że Tołpa się nie sprawdziła.
Pozdrowionka :)
Peeling polecam gorąco, jeśli lubisz, podobnie jak jak, zapach lawendy to przypadnie Ci do gustu ;)
UsuńOj ten płyn z Tołpy to byłą porażka. W sumie to pierwszy kosmetyk z tej marki, który tak mnie zawiódł.
Boskie zdjęcia <3
OdpowiedzUsuńA dziękuję bardzo :*
UsuńBardzo lubię konturówki Essence :)
OdpowiedzUsuńJa zawsze wolałam te z Golden Rose, ale widzę, że Essence zmieniło nie tylko opakowanie ale tez formułę ;) Jest teraz bardziej przyjemna ;)
UsuńEfekt jak po kremie z kwasem migdałowym.. O.o Korres zdecydowanie zbyt zachęcająco brzmi ❤❤ :D
OdpowiedzUsuńBardzo podobny efekt w usuwaniu przebarwień po niedoskonałościach osiągałam po kremie z kwasem 5% kwasu migdałowego z Pharmaceris. Odkąd stosuję tą maskę zauważyłam, że znacznie zbladły, nie muszę już nakładać tyle korektora w te okolicę. Poza tym maska ta wyrównuje również strukturę skóry, więc wszelkie pozostałości po niedoskonałościach nie są już takie wypukłe. No cud, miód i orzeszki ;)
UsuńNo i jeszcze bardziej mnie nakręcasz :D A miałam w planach zacząć od maseczek Madary na jesień.. :D
UsuńUU a tych o których piszesz nie znam ;) Jeśli chodzi o Korresa, to już sie zaopatrzyłam w pełnowymiarowe opakowanie ;P
Usuńnie znam nic z tego co pokazałaś ale peeling do stóp mnie zaciekawił :)
OdpowiedzUsuńPolecam go bardzo ;)
UsuńJa z Tołpą mam na pieńku,nie jesteśmy sobie przeznaczeni
OdpowiedzUsuńU mnie, odpukać, na razie tylko jeden bubel się trafił ;)
UsuńPrzeczytałam mały pisiaczek i nie umiem się już opanować od śmiechu :D Konturówka Essence mnie zainteresowała no i tak bardzo zazdraszczam DM! :)
OdpowiedzUsuńHahaha myślałam, że tylko ja zawsze mam skojarzenia ;D
UsuńNie ma czego zazdrościć, wolałabym Rossmanna ;)
W oko wpadła mi ta konturówka Essence, wydaje mi się, że ma pasujący do mnie kolor :) Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńKolor jest naprawdę bardzo ładny, twarzowy ;) Piękny był też kolor 07, bardziej różowy. Na pewno go kupię ;)
UsuńSerię Wild Rose marki Korres znam całkiem dobrze, ale akurat tej maski nie miałam jeszcze okazji wypróbować. Twój opis jest bardzo kuszący, więc pewnie za jakiś czas również na nią się skuszę. Na konturówkę Essence też muszę zwrócić uwagę. Mam kilka kredek tej marki, ale wydaje mi się, że są częścią innej serii.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie znam tylko maskę i bardzo chciałabym poznać resztę serii ;)
UsuńKredki z Essence kiedyś wyglądały inaczej, miały srebrną zakrętkę i nie były aż tak kremowe ;) To ta standardowa wersja kredki do temperowania ;)
Nic z tych rzeczy jeszcze nie używałam choć kojarzę produkty :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś będzie okazja ich spróbować, wszystkie polecam ;)
UsuńNie miałam nic z twoich rzeczy, ale tak teraz patrzę, że bede musiała się zainteresować peelingiem do stóp Yves Rocher, skoro taki dobry. Korres też kusi. ;)
OdpowiedzUsuńPeeling polecam ;) Ja nawet zrobiłam sobie jego mały zapas podczas promocji z YR ;P
UsuńKorres i mnie kusił i wreszcie nadarzyła się okazja spróbować ;)